Comiesięczna "drogeriada", zaraz po tym jak moje konto zasilają pieniążki, to już chyba mój standardowy i zawsze długo wyczekiwany rytuał. I po zaledwie tygodniu faza rozpusty i zakupowego rozpasania przechodzi w fazę ostrego oszczędzania, bym mogła dotrwać do następnego przypływu gotówki. Mam wiele planów, zamiarów, obiecuję sama sobie, że w tym miesiącu odłożę trochę pieniędzy i nie wydam 1/3 moich skromnych dochodów na kosmetyki...Cóż, nie wychodzi mi to najlepiej, jak widać na niżej załączonych obrazkach. O wiele lepiej idzie mi realizacja listy zakupów :D Co miesiąc sporządzam takową listę, na której zamieszczam to, co wydaje mi się, że potrzebuję, przeglądam inwentarz, przeglądam promocje, gazetki, listy chciejstw, a potem idę od drogerii do apteki, od apteki do sklepu ze zdrową żywnością i na koniec jeszcze do drogerii i poluję na moje nowe skarby. A teraz czas na spowiedź, cóż to ja niedobrego narobiłam. I nie wiem jak to się dzieje, że mimo tak licznych nabytków, moja lista zakupów wcale jakoś nie zmalała, a wręcz urosła do niebotycznych rozmiarów... Widać apetyt rośnie w miarę jedzenia, a niedobre blogerki wciąż i wciąż namawiają mnie na nowe kosmetyki, a ja biedna muszę to wszystko iść i kupić, bo ile można tylko czytać, oglądać, wąchać i ślinić się na widok nowości i tych wszystkich innych cudeniek. Przepraszam Cię mój portfeliku, że znów będziesz chodził taki biedny i pusty... (Oczywiście z przymrużeniem oka ;) Ale ban na kosmetyczne zakupy do Wielkanocy jak najbardziej).