Styczeń minął o wiele szybciej niż bym chciała. Coraz częściej odczuwam to, że doba ma dla mnie o wiele za mało godzin, żeby pomieścić w niej sen, zajęcia na uczelni, praktyki, naukę, dojazdy pociągiem, pracę nad licencjatem, dbanie o siebie, ćwiczenia, czytanie książek dla przyjemności, oglądanie filmów, tworzenie czegoś sama, życie towarzyskie i ogarnianie tego co w świecie się dzieje i w moim życiu... Jak to wszystko ze sobą pogodzić, by pośród codziennych obowiązków znaleźć czas na odrobinę czasu dla siebie? Jak podołać wszystkiemu i nie stracić przy tym zdrowia fizycznego i psychicznego tyrając jak dziki osioł na pustyni... Najczęściej nie da się zrobić czegoś konstruktywnego, nie rezygnując przy tym z robienia tego, na co ma się ochotę...Ale cóż, nie ma co się dziwić, w końcu to jest STYCZEŃ, pewnie nie tylko dla mnie jeden z cięższych miesiąców w roku, zwłaszcza dla studentów, których jak co roku niespodziewanie zaskoczyła zbliżająca się sesja... Nagle się okazało, że czasu jest o wiele mniej niż się wydawało i wskazówki pędzą do przodu z prędkością światła... Egzaminy, które jeszcze do niedawna wydawały się być odległe o lata świetlne, teraz pędzą ku nam lecąc trajektorią kolizyjną i możemy już odliczać ostatnie sekundy przed zderzeniem i totalną zagładą... Czyli jak zwykle...stres, wk****enie, niedospanie, niedojedzenie, niedomalowanie, niedoczesanie, niedoczytanie, niezadowolenie, jedynie kawy dopicie i fortuny wydanie na ksero... Jeszcze tylko połączyć to z trwającym PMS i mamy gotową apokalipsę...i to zombie apokalipsę, albo scenariusz prawie jak z Melancholii Larsa von Tiera... Gdzie uciekać przed nieuniknionym??? A skoro nie da się już uciec, to jak się z tym zmierzyć, by wyjść bez szwanku, bez depresji i z uśmiechem zadowolenia na ustach? Pozostaje zacisnąć zęby i pasa i iść do przodu jak zwykle, no bo w końcu co Cię nie zabije to Cię wzmocni mawiają... Byle tylko zderzenie z problemami nie pochłonęło całkowicie naszej radości z życia...tego bym życzyła wszystkim...